RECENZJA: Kalafior Derambo "Bugibba"

5! W ostatnim czasie kilku mniej lub bardziej znanych blogerów funkcjonujących w szeroko pojętej kulturze muzyczno-rapowej zakończyło swoją działalność. Nigdy jakoś mocno nie ścigałem się z konkurencją, na własne życzenie pozostając trochę z boku całej tej blogosfery, od 2011 roku konsekwentnie budowałem RBB. I nawet jeśli pierwsze cztery wersety brzmią jak żywcem wyjęte z tekstu pożegnalnego to wiedz jedno ziomuś... Nigdzie się nie wybieram! Jasne!? Mam tutaj materiał do recenzji, kocham to co robię i uwielbiam patrzeć na skonsternowane twarze ludzi, którzy nie czając czym jest pasja, wszystkie swoje życiowe działania ukierunkowali jedynie na profit materialny. Zaprogramowani nieszczęśnicy. Tymczasem ja co jakiś czas dyskretnie próbuję wymknąć się systemowi nienachalnym gestem pokazując środkowy palec w kierunku pędzących szczurów, w których wyścigu podobnie jak Włodi "zająłbym ostatnie miejsce". I skumaj, że mam uśmiech na twarzy kiedy to piszę. Serio. Idealistazz...




Na wstępie czuję się w obowiązku przeprosić Pana Kalafiora, ponieważ naprawdę za długo zbierałem się do tego tekstu. Co prawda, nie umawialiśmy się konkretny termin publikacji jednak zawsze po otrzymaniu jakiegoś materiału do recenzji odczuwam pewną nić zobowiązania do rychłego i co istotne merytorycznego podejścia do tematu. To z kolei w moim przypadku wymaga wielogodzinnego odsłuchu w celu mocnego przegryzienia treści i złapania odpowiedniego klimatu. Na swoją obronę mogę powiedzieć tylko, że przełom sierpnia i września był bardzo ważnym czasem w życiu mojej rodziny, a jak wiece priorytety to ja mam należycie poukładane. Od dawna...



Dobra, dobra, ja tu gadu gadu, a już słyszę jak kilku z Was mruczy pod nosem "Kim u licha jest ten Kalafior?" Spokojna głowa, podobna była moja reakcja kiedy pierwszy raz zetknąłem się z jego rzeczami. Nieco później bardzo dłuuuga lektura "Bugibby" wykrystalizowała metafizyczną postać autora w mojej świadomości. Początkowo był to mocno mgławy i symboliczny obraz orzecha włoskiego, którego chyba nie do końca udało mi się rozgryźć. Natomiast dzisiaj w moich oczach i uszach Kalafior Derambo to oryginał przez okrągłe "O", podziemie przez głębokie "P" oraz raper w alternatywnej postaci przez wielkie "RAP". Czegoś tak świadomie niekoniunkturalnego i niekomercyjnego nie słyszałem już dawno, jeżeli kiedykolwiek. I wiesz. jeżeli polska rap scena na przestrzeni niemal trzech dekad zbudowała jakiś artystyczny dorobek w postaci kanonu patentów, setek klasyków czy hierarchi ksywek to Kalafior z właściwym dla siebie charakterem postanowił jednym albumem przetrącić jej kark. Nie, nie, broń Boże nie dissował nikogo, on po prostu śmiertelnie poważanie potraktował kultową maksymę "nie nawijaj o tym co zostało nawinięte" i wymyślił swój rap, Bugibba rap. Poniżej tracklista:

01. Absystencja 2003 3:58
02. Komar 4:47
03. Psychol 3:46
04. Dwa Dogi 2:29
05. Matnia W Kropki 2:51
06. Paryski Spleen 1:48
07. Zły Ser 3:35
08. Katar To Płacz Duszy 2:42
09. Zwoje 4:02
10. Serce Trzęsie Ciałem 3:02
11. Abstrakcja I 1:36
12. Reorganizacja Wszechświata 1:29

Oto "Bugibba" właśnie, cytując Wikipedię nic innego aniżeli turystyczny kurort na Malcie, tymczasem autor odnajduję w tej definicji znacznie głębszy kontekst. Z jednej mani traktując to zjawisko jako wyjątkowy stan serca i umysłu, z drugiej zaś daje przyzwolenie na skądinąd trafne skojarzenia z tańcem, czy gibaniem się. I nawet jeżeli ostatecznie spłycimy to do krótkiej sentencji "Kalafior Derambo osiągnął Bugibbę..." to ja powiem Ci, że jako prosty recenzent-amator z kilkuletnim stażem zwyczajnie nie mam pytań. Co więcej, pozwolisz czytelniku, że powyższy tekst uzupełniony zostanie fragmentami przepięknych widokówek z Bugibby właśnie. Będzie miło...





Dobra, taki wstęp musiałem sieknąć bo raper to po prostu niecodzienny. Więc nie oczekujcie, że podejdę do typa jak juror z pierwszego lepszego talent show, w opcji jestem na tak albo jestem na nie, wypierdalaj, hajs daj na konto, a robota skończona. Bo może hajs i fejm tu się nie zgadza, a treść i owszem. Do rzeczy zatem. "Bugibba" jako całość praktycznie w ogóle nie trafiła w mój gust. I choć jestem w stanie docenić naprawdę ciekawe samplowane, klimatyczne bity francuskiego producenta imieniem Yannick Dilee, a także omawianą wcześniej oryginalność autora to niemal każdorazowo odpalając player próbowałem odepchnąć od siebie nachalną i mocno subiektywną myśl, że mam tu do czynienia z najczystszej maści rymami rodem ze Świętego Miasta, metaforycznie rzecz ujmując. Jednorazowo byłem w stanie zdzierżyć od jednego, w porywach maksymalnie do trzech numerów. Piekielnie monotonne flow i zmetaforyzowana do granic treść nie ułatwiały konsumpcji. Przepraszam, wyłom z monotonii nawijki nastąpił przy okazji numeru "Katar to płacz duszy", chociaż i tu miała miejsce sinusoida odczuć. Z jednej strony umiarkowana radość, że w końcu coś się dzieje, a z drugiej lekki wkurw, że ziomek potrafi i ma potencjał, którego szczerze mówiąc w ogóle nie wykorzystuje "idąc swoim tempem popełnia błąd za błędem, szczerzy swoją gębę i bawi się obłędem". Autocharakterystyka poziom master.

Co więcej, gdybym miał jedną krótką sentencją scharakteryzować materiał Kalafiora powiedziałbym, że to taki Taco Hemingway, który naginając zegar i czasoprzestrzeń nagrywa z Kalibrem "W 63 minuty dookoła świata" niemal dwie dekady wstecz. Zachowując zdrowe proporcje odnajduje kilka cech wspólnych wymienionych wyżej autorów, choć nie da się też ukryć, że poziom jakościowy i wartość artystyczna jeszcze nie ta. Lekką psychodelę, czy stołeczną hipsterowatość można próbować przykleić autorow. Chociaż alternatywnie podchodząc do tematu, przykładowo takie "Dwa dogi", utwór o zacięciu satyryczno-komediowym odbieram w ogóle jako wyjęty rodem z repertuaru kabaretu Łowcy.B. I żeby było jasne, bardzo daleki jestem od lekceważącego podejścia pełnego ignorancji zacietrzewionego recenzenta ale wierzcie mi, że ilekroć dawałem "Bugibbie" szansę na porwanie mojej głowy i metafizyczny teleport do Kalafiorowej rzeczywistości, każdorazowo zostawałem w średnio komfortowym fotelu mojego auta, bo tam najczęściej męczyłem to LP.

Kalafior Derambo z całą pewnością nie należy do grona niuskulowych chłystków, którzy zaślepieni komercjalizacją rapgry zza oceanu cisną z biznesplanem przed siebie ale jeżeli dobrze ogarniam to mimo tego ziomuś jest na początku swojej rapowej "kariery", w kontekście, której "Bugibba" jest po prostu krokiem milowym. Piszę o tym, ponieważ jestem ostatnią osobą, która chciałaby podcinać skrzydła komukolwiek i czemukolwiek. Więc jeżeli jestem w stanie coś zasugerować, a Ty wysłuchać to chciałbym abyś, z ciekawego numeru jakim bez wątpienia jest "Katar to płacz duszy" uczynił swoisty punkt zapalny, solidnie się rozhuśtał i pierdolnął z tarana w scenę materiałem na miarę swojego potencjału i możliwości. Tego pozostając wdzięczny za nawiązany kontakt sobie oraz przede wszystkim nowym i obecnym słuchaczom życzę.




Nie byłem nigdy na Malcie. 
Tazz RBB | tazz@rapbiznes.com 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz