Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat byłem na bardzo wielu koncertach rapowych ale jeden szczególnie utkwił w mojej pamięci. Rok jakoś 2006, Sokół i Jędkęr zagrali wówczas w białostockim Gwincie pod szydłem WWO rzecz jasna. Była to trasa grana po wydaniu dwupłytowego albumu "Witam was w rzeczywistości" plus "Życie na kredycie". Klub pękał w szwach, a sam koncert był wyśmienity, z resztą ten skład w tam tamtym czasie prezentował się zdecydowanie najlepiej na żywca. Co więcej, dopełnieniem ówczesnych wydarzeń była flaszka zrobiona z Wojtkiem Sokołem, którego jak wiecie ceniłem i cenię bardzo wysoko. Skąd ta retrospekcja? - zapytasz. Michał Kisiel grał wtedy support, bardzo dobry support. Tamtej nocy usłyszałem go po raz pierwszy...
Nie przesadzę też jak powiem, że w kontekście Michała były to dobre niczego początki bo od tamtych wydarzeń musiało minąć niespełna dwanaście lat, żebym sięgnął po jego solowe rzeczy. To o tyle istotne, że nie słyszałem poprzedniej solówki "Pismo Święte" i tej detektywistycznej EP-ki, a "Za Młodzi Na Śmierć" zagrani w kwartecie jako dość przeciętny zbiór nagrań bezrefleksyjnie minęli moje ucho po kilku pierwszych odsłuchach. W związku z powyższym dzisiejszy tekst będzie wyrazem opinii i emocji związanych z lekturą tylko i wyłącznie "Nowego roku" bo tak to sobie wymieliłem, poniżej tracklista.
01. Nasz Rock (prod. Kes-a)
02. Tlen (prod. Ayon)
03. W Drogę (prod. Vixen)
04. Robot (prod. Me?How?)
05. Nienawiść (prod. Deemz/Gedz)
06. Duży Książe (prod. Sher7ock)
07. Turbulencje (prod. Me?How?)
08. Broń (prod. Welon)
09. Mentor (prod. Salvare)
10. Nie Smucę Się (prod. Me?How?)
11. Love Love (prod. SoSpecial)
12. Mój Czas (prod. Welon)
Trochę chropowata ta stylówa Michała, ziomek trzeszczy i szeleszczy wylewając kolejne wersy na bity. Słychać to szczególnie na początku, przy pierwszym, czy drugim odsłuchu albumu. Natomiast po niedługim czasie aparat słuchowy zdaje się nie zauważać tych zjawisk, bezproblemowo akceptując taki stan rzeczy. Wiesz, wada wymowy, którą dysponuje raper może stać się przeszkodą uniemożliwiającą płynne przewijanie zwrotek. Może też, przy odpowiednim podejściu i charyzmie MC zostać jego znakiem rozpoznawczym, cechą unikatową, a w konsekwencji elementem wyróżniającym go z tłumu. W mojej opinii nie zachodzi tutaj ani jedna, ani druga przesłanka bo z jednej mani Kisiel leci naprawdę płynnie, bez jakichkolwiek wyjebek, a całość nie kuje membrany. Z drugiej zaś nie jest to flow, które porywałoby tłumy, czy chociażby drapało tynki ze ścian. I kiedy kończę pisać ten akapit zastawiam się czy w ogóle zasadnie się do tego przypierdoliłem bo katując "Nowy rok" po raz trzydziesty szósty już jakoś nieszczególnie mi to przeszkadza. Oj! Takie kurwa cierpienia młodego Wertera. Gwoli ścisłości, proces powstawania moich recenzji, a co za tym idzie pierwsze notatki i oceny są bardzo rozciągnięte w czasie i mają miejsce już niemal przy pierwszym kontakcie z albumem. Dlatego też uznajmy, że początkowo temat był dla mnie nieco niekomfortowy, a teraz bangla aż miło. Chyba kiepsko z tego wybrnąłem...
Materiał jako całość jest bardzo spójny lirycznie, wersy są naprawdę mocno pokminione i w przemyślany sposób skonstruowane, przez co pozbawione płytkich niedorzeczności. Michał ma wrażliwość i lekkie pióro, a w tekstach czuć pasje, natchnienie i rozwagę, co w obliczu hurtowej ilości miałkich nagrań ma dla mnie nieocenioną wartość dodaną. To z kolei stanowi największy atut i jednocześnie zmorę rapera. Przez głębie ubraną w jakość płynącą z tekstów materiał ten zdecydowanie przerasta poziom przeciętnego rapowego zjadacza chleba. Już nawet nie gimbusa, bo ci mają odciski na dłoniach od liczenia gotówki, a słuchacza jako takiego. A to szerszej perspektywie ma bezpośredni wpływ na brak komercyjnego sukcesu tych nagrań. Pytanie też, co dla kogo stanowi priorytet? Wszelako niekomercyjność też ma wartość komercyjną. Sam pomyśl. Kisiel od lat utożsamia się ze sceną białostocką, w efekcie słychać tutaj trochę inspiracji Cirą, czy Te-Trisem. Zupełnie nienachalnych i w żadnym wypadku niezakłócających ogólnego odbioru. Koniec końców stempel z wyżłobionymi inicjałami M.K. najmocniej odciska się na "Nowym Roku", a miejscowe hasztagi, czy folołapy przywołujące stare czasy nadają temu LP oldskulowy klimat ze współczesnym niearchaiczym podejściem.
Poziom albumu jest bardzo równy. No może poza takim sobie otwarciem w postaci "Naszego rocka", co z kolei za chwilę rekompensują bardzo mocne "Turbulencje" - mój faworyt z tego LP. Co więcej, uważam, że materiał można było dźwignąć jeszcze symboliczną półkę wyżej, niestety momentami brakuję ekspresji, czy po prostu swoistego pierdolnięcia. Wiesz, płaczu, szlochu, czy krzyku na bitach, a sam raper jakby nie do końca chciał usunąć zbędną zawleczkę z pióra w obawie przed tym jak mogłoby to pierdolnąć. A szkoda. Słowo o bitach jeszcze. Tutaj pełen przekrój w zasadzie, od napakowanych brzmieniami, po minimalistyczne, surowe produkcje. Podkłady raz brzmią jak ciosane tępym drewnianym kołkiem, by po chwili zaskoczyć metafizyką i magią. Dominuję raczej oldskulowy klimat, sample, klasyczne bębny i tempa w okolicach 90BPM. I tylko skreczy mogło być nieco więcej bo te Kebsa i Perca wyraźnie zaostrzyły mój apetyt. Koniec końców całość jest dość smaczna, gustownie podana i opierdolona ze smakiem, chociaż bez dokładki.
Pointując mógłbym przyczepić się jeszcze do kilku oklepanych patentów w refrenach, deficytu sztywnej osi pierdolnięcia czy nieobecności bengiera, który mógłby pchnąć "Nowy rok" znacznie szerzej. I nawet jeśli nie do końca rozumiem związek pomiędzy wiernością, a kapitalizmem, o którym Michał nawija w jednym z numerów chciałbym ocenić ten album na mocną siódemkę w dziesięciostopniowej skali RBB. W czasach mainstreamowej popeliny powinniśmy chuchać i dmuchać na takich wrażliwców jak Kisiel, bo to oni tak naprawdę tworzą tą scenę, reszta na niej po prostu zarabia. Kumasz?
Tazz RBB | tazz@rapbiznes.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń