5! Od pewnego czasu raperów z naszego podwórka zacząłem wkładać do dwóch różnych szuflad paradoksalnie nadając im ten sam tytuł - oczekiwanie. W pierwszej przegródce ledwie kilka ksywek, niemal pustostan. Druga? Druga wypchana jest po brzegi i powoli przestaje się domykać. O co cho? Na jednych projekty nie mogę się doczekać, a w kontekście tych drugich czekam aż dadzą sobie spokój i schowają mikrofon w futerał. Tak uczciwie postawiona sprawa pozwala z jednej strony wyostrzyć optykę i w natłoku premier łowić rzeczy wartościowe. A z drugiej zaoszczędzić ewentualne nerwy oraz ukrócić negatywne emocje powstałe przy okazji sprawdzania singla jednego z "odrzuconych" wykonawców. Aha, Pajac należy do tej mniej licznej grupy, zdecydowanie. Dlatego też cieszę się, że wraca z nowym materiałem.
Przypuszczam, że znajdzie się liczna grupa słuchaczy od lat zalewana mainstreamowym gównem, która w ogóle może typa nie kojarzyć. A szkoda! Pajac zetdejot Pajczi to mocno charyzmatyczny MC, reprezentant bardzo ciekawej radomskiej sceny i z całą pewnością niejednoznaczna postać. W zasadzie niemożliwe jest zero-jedynkowe przyporządkowanie rzeczonego do sceny ulicznej, trueskulowej, czy też niuskulowej. To do bólu szczery-radomski-alko-rap made by Pajczi, który od nielegala wydanego w 2014 roku, z każdą wiosną zatacza coraz szersze kręgi, w drodze na OLiS? Who knows, poniżej traclista.
01. Rzęsa + DJ Radzion
02. Anioły i demony + BoKoTy + DJ Radzion
03. Latawce
04. Czachówek + Orka + Kotzi
05. Siano
06. Charakter + Kafar + DJ Radzion
07. Widziałem tam siebie + DJ Radzion
08. Wino, seks, papierosy + Ania Jażdżyk
09. Kiedy pytasz + DJ Radzion
10. Myspace + Ader + Aurelia
11. Diament + TPS + Turas + Marlena Patynko
12. Panika
13. Kanapa
14. Pijak
15. Liżę rany + Zazia
16. Jaren
"Widziałem tam siebie" to zbiór szesnastu tracków, które pomimo mocnego zróżnicowania na bitach i zmiennego ciężaru gatunkowego mają kilka cech wspólnych i bezwzględnych słów kluczy jak #alkohol, #radom, #miłość. I jakkolwiek geometrycznie to nie zabrzmi te trzy punkty połączone odcinkami tworzą figurę na podstawie, której opisany został okrąg wokół, którego Pajac krąży niemal cały album. I nawet jeżeli na chwilę mimowolnie wymknie się obranej konwencji to za moment wraca z podwójną siłą, by jeszcze dobitniej podkreślić radomski charakter tego albumu. To trudna opowieść o melanżach, które niekoniecznie kończą się o świcie, marzeniach obarczonych wysokim ryzykiem niespełnienia i w końcu pasji, która w kontekście wyżej wymienionych może być szansą i nadzieją na wyjście z chaosu. Patos? Polska rapgra to patos, a to jest Pajac jakby ktoś pytał.
Raper uderza prosto w serce, bez zgniłych kompromisów, filtra poprawności politycznej i całej tej skurwiałej nowomowy kierowanej do gimbotroli. I nawet jeżeli chwilami liryka balansuje na granicy ckliwych przekminek barwionych alko, a płaczliwe flow w pewnym momencie zaczyna męczyć ucho to warto spojrzeć na te rzeczy w szerszym autobiograficznym kontekście. Pajac jest na tyle charyzmatycznym i wyrazistym MC, że oceniane tego materiału tylko pod kątem ilości podwójnych rymów, przyspieszeń, hasztagów i całej tej czysto technicznej jazdy zwyczajnie nie ma sensu. "Widziałem tam siebie" to nic innego jak dusza młodego człowieka odbita przez zdeformowany pryzmat emocji uchwyconych w momencie ich nagrania lub tworzenia. I mimo, że powyższa charakterystyka może stanowić wspólny mianownik zarówno tego jak i poprzedniego albumu radomianina to w rzadnym wypadku nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że typek poszedł na łatwizne dając blokom tożsame LP po kilku latach przerwy.
"Mam trochę siły w sobie ale gdzieś to zanika
łapię za butlę, nie za broń, chyba to panika
i Panie Boże broń, żebym nie wylądował w sidłach
bo tak jak dziś nie chcę żyć, żaden przykład"
Pomimo bardzo wielu bezpośrednich nawiązań i odniesień do symboliki kieliszka przestrzegałbym przemądrzałych ignorantów przed ocenianiem tego LP tylko w tym, jednym alkoholowym wymiarze. To tak jak sprowadzić "Wszystko z dymem" Włodka jedynie do wierszy o jaraniu. Bullshit! Paradoksalnie Pajac daje dowody rapowej dojrzałości i mimo, że ogólny klimat nagrań daleki jest od pozytywnego to nawet w najbrudniejszej kałuży czasem odbija się słońce, tak jest i tym razem. Surowa krytyka własnych postaw pozwala przetrzeć oczy i dostrzec alternatywny finał tej opowieści. Gorzkie refleksje mogłyby równoważyć lekkie śpiewane kobiece refreny, których tutaj jest całkiem sporo. Bez szans, niestety ilość nie równa się jakość, co w kraju gdzie na moje oko ucho śpiewa jakieś dwie banie luda jest nie do końca zrozumiałe. A wyjątkiem potwierdzającym tą regułę jest Zazia wspierająca Pajaca w "Lizaniu ran", która poza kozackim refrenem daje jeszcze spoko szesnastkę, a może trzydziestkę dwójkę!? Tak czy siak, reszta nędza.
Technicznie? Napewno Rafał poprawił się w porównaniu do debiutu. I chociaż w dużej mierze dominuje ta sama nieco leniwa nawijka to zdarza się też bardziej frywolne i chilloutowe flow jak na "Kanapie", czy tempo przewinięty "Jaren". Ogólnie poziom średniej krajowej, a album po dłuższym odsłuchu męczy bardziej treścią, aniżeli formą. Innym dowodem na to dojrzewanie rapera, o którym pisałem akapit wyżej jest fakt, że Pajczi upomina się o "Siano". Co ciekawe, w ramach tego numeru dostaje się także recenzentom i obiektywnie rzecz ujmując jest to zdecydowanie najsłabsza pozycja na płycie, której mogłoby tu nie być. Głównie za sprawą nawijki offbeat w ramach, której Pajac tak spektakularnie nie współgra z podkładem (zwłaszcza na początku), że jest to po prostu asłuchalne. I jeżeli Rafał myślał, że jakimś symbolicznym prztyczkiem w nos odwróci uwagę recenzentów od mocno nieudanego numeru, no to się kurwa nie udało. Bogu dziękować jest to jedna łyżka dziegciu w beczce goudy, która tym razem smakuje wytrawnie. A jak na dobrą wódkę przystało przydałby się dobry podkład. Tutaj jakość premium po raz wtóry gwarantuje Tytuz, który odpowiedzialny jest za wszystkie produkcje na tym LP. Brzmieniowo pełen przekrój, sample, syntetyka, autotune, szybciej, wolniej, nie mam pytań. Premium!
Technicznie? Napewno Rafał poprawił się w porównaniu do debiutu. I chociaż w dużej mierze dominuje ta sama nieco leniwa nawijka to zdarza się też bardziej frywolne i chilloutowe flow jak na "Kanapie", czy tempo przewinięty "Jaren". Ogólnie poziom średniej krajowej, a album po dłuższym odsłuchu męczy bardziej treścią, aniżeli formą. Innym dowodem na to dojrzewanie rapera, o którym pisałem akapit wyżej jest fakt, że Pajczi upomina się o "Siano". Co ciekawe, w ramach tego numeru dostaje się także recenzentom i obiektywnie rzecz ujmując jest to zdecydowanie najsłabsza pozycja na płycie, której mogłoby tu nie być. Głównie za sprawą nawijki offbeat w ramach, której Pajac tak spektakularnie nie współgra z podkładem (zwłaszcza na początku), że jest to po prostu asłuchalne. I jeżeli Rafał myślał, że jakimś symbolicznym prztyczkiem w nos odwróci uwagę recenzentów od mocno nieudanego numeru, no to się kurwa nie udało. Bogu dziękować jest to jedna łyżka dziegciu w beczce goudy, która tym razem smakuje wytrawnie. A jak na dobrą wódkę przystało przydałby się dobry podkład. Tutaj jakość premium po raz wtóry gwarantuje Tytuz, który odpowiedzialny jest za wszystkie produkcje na tym LP. Brzmieniowo pełen przekrój, sample, syntetyka, autotune, szybciej, wolniej, nie mam pytań. Premium!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz